środa, 17 lutego 2010

środa, czyli jak nie zostałem nowym R. Kapuścińskim

Dzisiaj koło piętnastej obejrzałem na Kino Polska filmik, a raczej kronikę filmową Munka z 1951 roku pod tytułem" Kierunek: Nowa Huta". Serce rośnie, kiedy się ogląda entuzjazm junaków wybiegających o bladym świcie z namiotów, opłukujących twarze w wiadrach, wcinających coś z menażek i - do roboty! Każdy dzień na wielkim placu budowy mierzony jest przecież ilością przybywających pięter. Po robocie nauka, a po nauce siatkówka lub czytanie popularnej powieści radzieckiego autora, Ażeniewa albo coś koło tego. Tak samo dorośli. Eleonora Polak, Bronisław Hajto itd - to postacie mityczne, jak wszyscy założyciele wielkich miast. Charaktery niczym hartowana stal, uśmiechy jak blask martenowskich pieców, sylwetki na podobieństwo dźwigarów. 
Prawdziwą rzeczywistość tamtych lat - czyli pijaństwo, bandytyzm i tragiczne warunki mieszkaniowe - opisał Kapuściński w tekście, który to tekst po raz pierwszy zwrócił chyba na młodego reportera uwagę. I właśnie to mi przypomniało o zeszłorocznym konkursie.
Jakoś równo rok temu Michał Cetnarowski rzucił mi linkiem, że organizowany jest konkurs na reportaż o Nowej Hucie z Kapuścińskim w tytule. Tak jak niekonwencjonalnie spojrzał szacowny reporter na dzielnicę w latach 50 , tak pewnie trzeba i teraz - pomyślałem.  Napaliłem się. Nagroda wysoka, ja przecież z Huty, powinno być z górki. Ludzie pewnie dadzą głównie jakieś wspominki albo smuty, że to brzydka dzielnica nożowników, dresiarzy i lumpów. A ja napiszę, że to fajne, rozwijające się miejsce. Czyli będę jak ten Kapuściński wtedy, tylko z odwróconym wektorem. On zdemaskował kłamstwo, że wszystko jest super, ja z kolei pokażę, że grubą przesadą jest traktowanie Huty jako przedsionka piekła. Czasy się zmieniły. Zamiast propagandy sukcesu mamy kult beznadziei. Jedno i drugie to uproszczenia, ale eksponowanie brzydoty bardziej dzisiaj chyba w modzie i wydaje się przenikliwsze oraz ambitniejsze.
Jak postanowiłem, tak nie zrobiłem. Zrozumiałem, że reportaż wymaga czegoś więcej niż teoretycznej refleksji. Trzeba wejść między ludzi, gadać z nimi, wpychać się do mieszkań - a to nie dla mnie. Praca w terenie to nie moja działka.
Odpuściłem.
Zapomniałem.
Do czasu, gdy jesienią nie przeczytałem przypadkiem w Wyborczej( chyba) jednego z nagrodzonych tekstów. I o czym czytam? Oczywiście o młodym chłopaku, który zamieszkał w Hucie( niedaleko mojego osiedla zresztą) i w poczuciu beznadziei wyskoczył w końcu z okna. Sugeruje się zresztą, że to nie pierwsze takie samobójstwo. A więc to ma być świeże, przenikliwe spojrzenie na Hutę? Nad  czymś takim unosi się duch Kapuścińskiego? Przez myśl mi nigdy nie przyszło skakać z dachu, a mieszkam tu dłużej niż ten chłopak. Czemu do mnie nie przyszedł autor reportażu, tylko znalazł sobie dobrze skrojoną tragedię, w sam raz pasującą do dekoracji? Tak łatwo tu bila wpada do łuzy, jak gdyby była namagnesowana. Oczywiste skojarzenia, łatwe konkluzje. Brzydka dzielnica - no future. Przyjechał do Huty - nic dobrego z tego nie będzie. To jest właśnie pielęgnowanie stereotypów i lenistwo myśli oraz wyobraźni.
Więc są dwie możliwości : albo nic lepszego im na konkurs nie przysłano i musieli wybierać z tego, co dostali - w takim razie zrobiłem błąd, że odpuściłem.
Albo takie właśnie teksty uznali za demaskatorskie i przenikliwe - wtedy chyba dobrze, że zaoszczędziłem sobie roboty i złudzeń.

3 komentarze:

  1. Masz rację i nie masz racji. Bo przecież jakiś chłopak z tego okna wyskoczył, prawda? Autor tekstu nie wymyślił go sobie, żeby było dramatyczniej. Ale masz rację, bo to była robota na skróty.
    Czytając Twój tekst zastanawiałem się, czy w ogóle można napisać reportaż o swoim miejscu zamieszkania. Pewnie można - wszystko można przecież. Ale na ile byłoby to prawdziwe, a nie zafałszowane przez jakieś nostalgie i tym podobne?
    Gdybym miał napisać o Nowej Hucie, pewnie napisałbym o pustym miejscu po Leninie. Dwa trzy zdania o zadymie sprzed trzydziestu lat a potem obrazek spokoju - jacyś ludzie gdzieś idą, może do tego baru mlecznego, gdzie i tanio i podobno smacznie, trzeba by zagadać. Potem ten facet, w garniturze, gania od sklepiku do sklepiku i namawia, żeby się ludzie dogadali i zaczęli ratować nawzajem swoje interesy, prowadzi za rogiem punkt doradztwa utrzymywany ze środków UE. O, ruski pisarz, wkurzony, ze ktoś mu znowu opisuje dzielnicę w kontekście zadym i Lenina! To też pogadamy...;).
    Mam gdzieś skopiowany fenomenalny tekst Pawła Głowackiego z Dziennika Polskiego o pisaniu reportaży. Głowacki to mistrz. Podeślę Ci to.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to czekam, chętnie poczytam.
    Co do samobójcy, to wiem, że to nie zmyślone. Mam pretensję tylko, że wybrane z całego morza tematów, jakby zgodnie z oficjalnym duchem pisania o tego typu miejscach jak Huta. Przecież tragedie znajdziemy w każdym mieście i w każdym miasteczku. Gdyby panowała o Hucie opinia, że to oaza szczęśliwości, to co innego, taki motyw byłby mocny, a tak czyni się z tego gotowiec, w dodatku działający chyba trochę na zasadzie emocjonalnego szantażu. Czyjaś śmierć jest ostateczna, więc jednocześnie reportaż nabiera znaczenia kosztem jej, choćby - tak jak w tym przypadku - nic ciekawego autor nie miał do powiedzenia o przyczynach, kontekście itp. Tak mi się zdaje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybieranie takich tematów na konkurs zawsze miało dla mnie pewien posmak manipulacji. No bo śmierć to w końcu rzecz ostateczna, oręż, którym można łatwo omamić komisję. Może to nie ten kaliber, ale wydaje mi się, że zjawisko podobne: w konkursie na tegoroczny blog roku jedno z głównych wyróżnień dostaje dość marny blog pisany przez dziewczynę walczącą z ciężkim rakiem. Nowohucki konkurs wygrywa reportaż opisujący czyjeś samobójstwo. Komisja przychyla się z wynikiem konkursu do powagi sytuacji, nie zwracając uwagi na formę ocenianego dzieła, stosowność do sytuacji, prawdziwość przesłania; temat śmierci jest tak ostateczny, że przysłania wszystko inne. Po prostu "głupio" jest nie dać nagrody dziełu, które służy tak poważnej sprawie (a to oznacza, że komisja była miękka). A do zgłaszających takie prace mam żal, że uciekają się do triku z polskiego z liceum: przecież nauczycielka nie postawi mi buta, jak napiszę przekiepskie wypracowanie, ale za to o tym, że mam rozwiedzionych rodziców i w ostatnim tygodniu miesiąca nie jadam obiadów. "Emocjonalny szantaż" -- dokładnie tak.

    OdpowiedzUsuń