Ciągle nie może mi wyjść z głowy "Między słowami" czy "Stracone w przekładzie", jak kto woli. ( Swoją drogą oryginalny tytuł i polski przekład w tym układzie nawiązują nie tylko do filmu, ale i do samych siebie, czyli mamy zapętlenie do kwadratu)
Ale nawet nie o sam konkretny film idzie. Napisałem kilka dni temu, że oglądałem go jak SF i że tak bym sobie wyobrażał np. "Powrót z gwiazd" Lema. Zastanawiałem się, już po cichu, czemu kino SF nie osiąga takiej - że ja wiem? - subtelności, spokoju w pokazywaniu obcości. I naszła mnie straszna myśl, że zaczynam rozumieć, z jakich przyczyn główny nurt ( nazwijmy umownie) gardzi fantastyką. Czy nie jest tak, że wszystkie te dziecinne gadżety, pseudonaukowe teorie, upraszczające metafory, wyszukane i anachroniczne fabuły -tylko psują efekt, spłaszczają?
Czyż nie łatwiej pokazać obcość, opisując współczesne Tokio, bez wymyślania Metropolis ( tą drogą chyba nawet idzie teraz W. Gibson, rezygnując z cyberpunkowych bajerów)? Czy potrzeba wydumanych konfliktów międzyplanetarnych, kiedy supernowoczesna armia USA zderza się na naszych oczach z cywilizacją jakby z innej planety? Czy nasze metafory - mówię o fantastach - pozwalają coś lepiej zrozumieć, uporządkować, ukazać w zaskakującym świetle, czy są tylko infantylne? Teraz, kiedy nie ma w zasadzie cenzury, a o każdym fakcie można dowiedzieć się z wielu niezależnych źródeł, rzeczywistość stała się wielowymiarowa - my zadowalamy się bajkami? Na poziomie i formy, i treści.
Może słusznie patrzy się na nas tak, jak spogląda się na ludzi przebierających się w zbroje, żeby odgrywać średniowieczne bitwy, czy facetów budujących statki w butelkach albo strzelających w sieci do wampirów. Wieczni chłopcy bawiący się w wojnę. Sympatyczne to, owszem, ale i niepoważne, lekko dziwaczne. Klub Ludzi Pozytywnie Zakręconych, jakby powiedział Maciej Orłoś. Tylko skąd te ambicje, żeby traktowano nas poważnie?
Niby przewidujemy to, co ma nastąpić jutro.
Szczerze wątpię.
Nie wiemy nawet, co się dzieje dzisiaj.
Nawet przygodowa literatura w Fabryce Słów, jak się okazuje, nie potrzebuje fantastycznego sztafażu, a jeśli już, to jako smaczek, pretekst, by pod pozorem czytania fantastyki móc zagłębić się w powieść sarmacką, krymnalną itp.
No cóż, mam nadzieję, że się mylę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oczywiście, że się mylisz, a jak się zastanowię, to może nawet napiszę Ci dlaczego;).
OdpowiedzUsuńNo dobra, po pierwsze "fantastyczny sztafaż" - tyleż słynny, co będący pomyłką. Bo co to znaczy, tak naprawdę? Tyle, że opowiadamy pewną historię używając jako instrumentu jej opowieści fantastyki. Zabawne, że nikt nie pisze o "kryminalnym sztafażu" opisując powieści Chandlera, o "wiejskim sztafażu" powieści Myśliwskiego, "historycznym sztafażu" wypowiadając się na temat "Faraona" Prusa itd. itp. A przecież zawsze chodzi o to właśnie, by opowiedzieć pewną historię, przekazać pewne myśli, emocje, które zalęgły się autorowi w głowie i sercu. Cała reszta to tylko sztafaże.
Teraz dalej - czy fantastyka rysuje zbyt grubą kreską przegapiając za dekoracjami to, co istotne? Czasem tak. Podobnie jak każdy inny rodzaj literatury. Bo nie od rodzaju literackiego zależy jak snujemy opowieść, ale od nas. Jeśli jesteś dobry - będziesz dobry cokolwiek opowiesz. Jeśli jesteś kiepski - nie pomoże Ci przebranie się nawet za arcypoetę.
I jeszcze jedno spojrzenie - czy gdyby kilku(nastu?) pisarzy nie spróbowało sił w fantastyce stracilibyśmy coś wartościowego? Coś, co nie powstałoby bez fantastyki? Moim zdaniem tak.
Na początek nie byłoby "Piotrusia Pana" i "Alicji w krainie czarów". Sam dopisz kolejne pozycje:). Ja idę oglądać film o obcości, samotności i jej bezwzględności. Nazywa się "Pozwól mi wejść".