niedziela, 21 lutego 2010

Groza ekranu

Pisałem o tremie, chociaż nie wiem, czemu - publicznie przecież nie występuję. Bardziej dotkliwy jest dla mnie strach przed pisaniem. O nim kilka słów. Dopóki mam pomysł na tekst w głowie, jest to tekst genialny, podnosi mnie na duchu, wprawia w dobre samopoczucie. Zniszczenie tego wszystkiego, czyli realizacja, odwlekana zatem być musi, jak najdłużej się da. Niestety, w momencie pojawienia się na ekranie pierwszych znaków, entuzjazm znika, rodzą się wątpliwości, frustracja, to, co było takie fajne w zamyśle, ujęte w słowa wygląda banalnie itp. Kto normalny dąży do zniszczenia sobie dobrego samopoczucia?
Ale przychodzi moment, że trzeba. Nawet genialny pomysł nic nie jest wart, jeśli się nim bawi jedynie we własnej głowie. Trzeba siąść do klawiatury czy długopisu i wszystko to - rozwalić. Napisanie pierwszych zdań budzi metafizyczną trwogę, nawet gdy pisze się pierdółkę. Wiesz, że kiedy postawisz pierwszą cegłę, następne zaczną rosnąć na niej, nim się zorientujesz, będzie mur i już wtedy nie wyjmiesz pojedynczych cegieł bez rozwalania całości. Każde zdanie obrasta następnymi, nadaje jakiś kierunek, po paru stronach już nie można się wycofać. To znaczy: można, ale potrzeba dużego hartu ducha. I to chyba między innymi odróżnia wielkich od średnich i słabych.
Mam kaca po imprezie plus stłuczony łokieć. Poza tym jakoś leci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz