"Zaksięgowani" Małeckiego. Jeszcze nie skończyłem, ale muszę przyznać, że lektura tego zbioru to osobliwe przeżycie. Strasznie to poniewiera, drażni, odpycha, ale i fascynuje. Taka Kathe Koja wydaje się przy Kubie autorką "Domu nad rozlewiskiem". Nie ma w Zaksięgowanych miejsca na obyczajowy wstęp( nie wiem, co się krytycy tak przyczepili do tych ubezpieczeń, eksponując tę robotę, jakby to było najważniejsze czy kluczowe, praca bohaterów to dla mnie tylko przedłużenie koszmaru, to samo continuum grozy), nie ma miejsca na stopniowe budowanie napięcia, nie ma zabawy w nastroje. Od pierwszego gongu olbrzymi wytatuowany bokser naciera na czytelnika, chcąc go zmasakrować i zmieść z ringu. Wiele ciosów idzie w powietrze, jest nieprzygotowanych, koślawych, ale jak już oberwiesz, to będziesz, chłopie, liczony.
Tu nie działa recepta: spokojny, normalny świat, do którego wkrada się groza. Ten świat jest wariacki od początku do końca, zmienny, schizofreniczny, skondensowany. Obrazy następują po sobie szybko jak błyski, dekoracje się zmieniają niczym diabeł noszony przez jedną z bohaterek w torebce.
Małecki epatuje makabrą, obrazami podkręconymi na maksa, dziwacznymi, więcej tu rzeczy dla mnie nietrafionych i zbędnych, przekombinowanych, ale udaje się autorowi czasami dotknąć jakiegoś ukrytego nerwu i wtedy zapomina się o nadmiarowości, bo się oberwało w to miejsce, gdzie się kompletnie nie spodziewaliśmy.
Tak było np. u mnie w przypadku postaci czarta-psa. Nie tak dawno temu miałem sen, w którym pies mojej ciotki zamienił się w diabła, spojrzał na mnie swą z natury sympatyczną psią mordą i powiedział cicho: "Dorwiemy cię, bydlaku". Na ogół nie pamiętam swoich snów, ten zapamiętałem aż za dobrze. Nie spodziewałem się, że jakiś autor odtworzy w mojej głowie to uczucie, jakie miałem zaraz po przebudzeniu. To już prawdziwa sztuka horroru, warta tych wszystkich kiksów i ślepych uliczek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz