wtorek, 2 marca 2010

Wierzby, bociany i kaszlenie krwią, czyli Chopin po naszemu

Wczoraj na tvp Kultura "Pragnienie miłości".
Oto co my sami wyrabiamy z biednym Chopinem, większych szkód nie zrobiliby nam ani Niemce, ani ruskie. Brak mi słów po tym filmie. 200 lat tworzenia w Polsce żałosnej, sentymentalnej kukły kompozytora tutaj znalazło swe ukoronowanie. Dochodzę do smutnego wniosku, że Chopin był po prostu za wielki jak na Polskę. Nie miał tu godnych poprzedników, ani godnych kontynuatorów, był wybrykiem natury, czymś, co w tym klimacie kulturalnym nie miało prawa zakwitnąć. Zaraz więc po jego śmierci trzeba go było sprowadzić do naszego poziomu - z Fryderyka zrobić Frycka, otoczyć wierzbami, bocianami, Powstaniem Listopadowym, wszystkim tym, co w naszym mniemaniu jest wielkie. Bo polskie. Zdobycze czysto artystyczne przejęli po Chopinie cudzoziemcy - Liszt, Skriabin, Wagner, Rachmaninow, Debussy, Ravel. My z tej lekcji zapamiętaliśmy "polonezowy krok", mazurkowe "hop-sasa", Moskali przy armatach i rzewne melodie snute w tęsknocie za ojczyzną. Urobiliśmy sobie takiego Chopina, jaki do nas pasuje.
Tymczasem to był kosmopolita, twardy gracz robiący karierę na zachodzie, z którym śmiało mogliby się utożsamiać dzisiejsi młodzi ludzie pracujący w wielkich zagranicznych firmach. To nie była zbolała sierota, pielęgnująca polskie kompleksy, tylko czołówka artystyczna tamtej epoki. Narzucił się światu za pomocą swojej sztuki, w której nie czuł żadnych kompleksów. Cały świat go wielbi nie za bociany i powstania, nie za polskość, tylko za muzyczny geniusz. Nie ma żadnej "polskości" w etiudach, walcach, sonatach, scherzach, po co mu dorabiamy tę gębę? Sztuka jest ponad narodami, nie leczmy swoich kompleksów tworząc z Chopina figurkę z cepelii.
Autorzy filmu stworzyli dodatkowo jakąś odpychającą postać pajaca, wiecznie z muchami w nosie, pozbawionego poczucia humoru czy dystansu do siebie. Sądząc zapewne, że taka rozkapryszona gwiazda lepiej pasuje do stereotypu geniusza. Wystarczy przeczytać jego listy, żeby dowiedzieć się, jak dalekie to od prawdy, jak bardzo ludzki był. Ten film to porażka pod każdym względem. Nawet konsultantów muzycznych nie chciało się nikomu zatrudnić, więc Chopin albo odgrywa utwory, których jeszcze nie miał prawa napisać, albo malowniczo komponuje takie, które zgodnie z chronologią filmu wydać powinien już przynajmniej 10 lat temu.
A jako leitmotiv towarzyszy nam sentymentalny walczyk, którego sam kompozytor nie zgodził się wydać, ale pielęgnujący za to stereotyp, że muzyka jego jest albo "polonezowo" polska, albo przynajmniej ckliwa i sentymentalna jak popowe ballady. Wcale taka nie jest. Jest drapieżna, nowoczesna, często brutalna, nie na darmo czerpał z niej i czerpie jazz. Ale to już nie interesuje autorów, serwujących schemat: George Sand, Majorka, gruźlica, sentymentalizm, "geniusz" i tęsknota. Zbrodnia, i tyle.

3 komentarze:

  1. Ciesz się, że nie zrobili z tego komedii romantycznej;). A poważnie - Szopen to jest plakat, hasło - nic więcej. Zresztą nas się uczy o "romantykach" i "romantyzmu" - wszystko to polegać ma na smętnej zadumie i umieraniu, jakby ci wszyscy twórcy naszej literatury, muzyki i malarstwa byli bandą smętnych emo, a nie indywidualistami - twardzielami. Trudno się z tego wyzwalać i reżyserowi i aktorom i autorom scenariuszy, bo przecież od małego wyrastali tak właśnie uczeni. Jak do tego dodać przekonanie, że widz jest głupi i nie ma co pokazywać mu nic odkrywczego, bo tego nie doceni, to otrzymujemy taką mieszankę, jaką otrzymujemy.
    No i na film, jaki może by Ci się marzył, mniej chętnie chadzałyby wycieczki szkolne, więc i kasa byłaby z niego mniejsza.

    OdpowiedzUsuń
  2. No niestety, jestem naiwny, ale marzy mi się film nie robiony z myślą o wycieczkach szkolnych. I tak jesteśmy bardzo niemuzykalnym narodem, obrzydzanie ludziom Chopina to coś niepojętego.

    OdpowiedzUsuń
  3. A tu masz - w dzisiejszym Dzienniku Polskim Głowacki zaczął swój felieton tak: " Jest jednak coś potężniejszego niż Partia i Lenin. Mówimy Chopin - a w domyśle wierzba, mówimy wierzba - a w domyśle Chopin. On - oczywiście Fryderyk, ona - wyłącznie płacząca. Chopin i wierzba, wierzba i Chopin. Stara polska dubeltówka mentalna. Debel obowiązkowego odczuwania. Naczynia na wieki wieków połączone - zatkasz jedno, mrze drugie...
    A co, jeśli nie? Jeśli stara dubeltówka to tylko tania sztuczność operetki prowincjonalnej, fałsz, maska, jak to maska, od zarania martwa, dla miłego łechtania dumy mas ulepiona z papier mâché - co wtedy?"
    (wiem, wysłałem Ci to już gadulcem, ale nie ma Cie tam, mogłaby wiadomość przepaść w odmętach zaburzeń internetu, a tu nie dość, że zostanie, to nawet pasuje ładnie. Choć może nieco poniewaczasie.)

    OdpowiedzUsuń